Po niedawnym, już późnojesiennym wejściu na Kozi Wierch mogę oficjalnie powiedzieć: przeszedłem wszystkie szlaki w polskich Tatrach! Łącznie około 275 km, z czego jedna trzecia znajduje się we wschodniej części Tatrzańskiego Parku Narodowego i obejmuje Tatry Wysokie i ich regle. I to właśnie strzeliste szczyty, strome granie oraz legendarne nazwy jak Rysy, Zawrat czy Orla Perć, od lat elektryzujące górskich pasjonatów będą bohaterami tego wpisu. Zapraszam na moje autorskie spojrzenie na szlaki polskich Tatr Wysokich!

Niełatwo jest znaleźć sporą grupę ludzi, którzy nie zgodziliby się ze stwierdzeniem, że Tatry Wysokie to najpiękniejszy kawałek Polski. Ja do takiego grona zdecydowanie nie należę – te zaledwie kilka wysokogórskich dolin o alpejskim charakterze to miejsca, które za każdym razem powodują u mnie przypływ patriotycznych uczuć i które zapewniają silne doznania estetyczne. Choć brzmi to nieco patetycznie, myślę że podobne zdanie podziela ogromna rzesza ludzi, co widać choćby w kolejkach czekających na wejście na Rysy, z którego roztaczają się niezapomniane panoramy. Albo nawet w tym niekończącym się tłumie na szlaku do Morskie Oka, znad którego – moim zdaniem – widok jak najbardziej warty jest tych prawie ośmiu kilometrów żmudnego marszu asfaltową drogą.
W moim niedawnym poście relacjonowałem przejście wszystkich szlaków w polskiej części Tatr Zachodnich, co stanowiło podsumowanie pierwszego z czterech etapów dużego projektu, jakim jest przejście wszystkich szlaków w Tatrach (polskich + słowackich). Zapraszam do przeczytania tego wpisu, bo szczegółowo wyznaczam tam granicę między polskimi Tatrami Zachodnimi vs. Wysokimi. W wielkim skrócie granica zaczyna się na Przełęczy Liliowe, a następnie zahaczając o Halę Gąsienicową biegnie w kierunku Brzezin Doliną Suchej Wody Gąsienicowej. Szlaki na tej granicy zaliczam jeszcze do Tatr Zachodnich, a wszystko co na wschód – do Tatr Wysokich. Przy tak postawionej granicy liczba kilometrów szlaków w polskich Tatrach Wysokich wynosi ok. 95, co sam policzyłem, w oparciu o interaktywną mapę TPN.


Najpopularniejsze miejsce w Tatrach – Morskie Oko
Mój pierwszy poważny wypad w Tatry Wysokie był tak dawno temu, że nie udało mi się zachować z niego żadnych zdjęć. A może nie było czego zachowywać, bo nie miałem wtedy jeszcze komórki z aparatem? W każdym razie do dzisiaj mam w pamięci to samotne, chyba jeszcze jako licealista, wejście na Świnicę od strony Kasprowego Wierchu (o moim niedawnym wejściu na Świnicę, ale z Zawratu możecie przeczytać osobny wpis na blogu). Połknąłem tam bakcyla na wysokie góry, który pozostał ze mną do dziś i w jakimś kształcie oddziałuje na moje dorosłe życie.
Paradoksalnie w kolejnych latach zarzuciłem dalszą eksplorację polskich Tatr Wysokich. Pamiętam tylko w 2010 roku wrześniowe przejście z przyjaciółmi Świstówki Roztockiej i w 2011 roku wejście na Rysy od strony polskiej. W późniejszych latach postanowiłem wrócić do tematu, starając się choć raz w roku uskutecznić jakąś (wysoko) tatrzańską eskapadę: w 2015 Przełęcz pod Chłopkiem, w 2016 Zawrat-Kozia Przełęcz i Kościelec, w 2017 Granaty i później znowu przerwa spowodowana intensywnym życiem zawodowym, ale też górskimi wyjazdami zagranicznymi. Tak na prawdę dopiero w tym roku (i trochę w zeszłym) wziąłem się na poważnie za polskie Tatry Wysokie i udało mi się odwiedzić wszystkie brakujące miejsca.

Z tych wcześniejszych wypadów najlepiej wspominam wejście na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem, z którego uratowałem tylko jedno zdjęcie i to fatalnej jakości. Ale za to jakie zdjęcie! Widok z przełęczy na słowacką Grań Baszt i Wielki Staw Hińczowy do dziś pozostaje jednym z moich ulubionych w całych Tatrach. Mój zachwyt nie jest odosobniony – już Stanisław Witkiewicz w swoim opus magnum „Na przełęczy” w bardzo plastyczny sposób oddaje genius loci tego miejsca. Nie wiem czy wiele się zmieniło na tym szlaku od 2015 roku, ale pamiętam go jako relatywnie niełatwy, głównie ze względu na przepaścistość i ekspozycję, brak – poza kilkoma klamrami – sztucznych ułatwień oraz niemałe przewyższenie.

Tatry Wysokie a właściwie ich regle to miejsce bardzo ważne dla wierzącej części lokalnej ludności. Bardzo brzydko będę tutaj generalizował, ale górale dla rozrywki w Tatry nie specjalnie się wypuszczają, jedynym wyjątkiem są Wiktorówki nieopodal Rusinowej Polany. To tutaj, w latach 30-stych zeszłego stulecia, na pamiątkę objawienia maryjnego zbudowana została kaplica, znana dzisiaj jako Sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr. Wielu górali starszego pokolenia których znam, w życiu nie weszło na Rysy czy nawet na Czerwone Wierchy, wszyscy jednak starają się by choć raz do roku pojawić się tutaj na mszy, w wakacyjne niedziele Sanktuarium pęka w szwach, a najsroższe zamiecie śnieżne nie przeszkadzają tłumom w dotarciu na Pasterkę. Obok Kaplicy znajduje się przeciekawy cmentarz symboliczny, upamiętniający osoby związane z górami. Całość poleca się do odkrycia, bo Tatry to nie tylko Rysy i Orla Perć, ale też, a może przede wszystkim ludzie ze swoją kulturą.


Ale jak już wywołałem Orlą Perć do tablicy, to teraz o niej słów kilka. Nie chcę tracić serwera na powtarzanie tutaj encyklopedycznych opisów czy wyświechtanych sloganów na jej temat, ale chciałbym, żeby jedna rzecz wybrzmiała: jest to technicznie najtrudniejszy szlak w Tatrach, niesłychanie atrakcyjny widokowo i jestem przeszczęśliwy, że położony jest w całości w Polsce. Lubię historię Orlej Perci, bo pomysłodawcą szlaku był poeta, a realizatorem ksiądz, co nieźle wpisuje się w klimat Młodej Polski, epoki w której Zakopane i Tatry stanowiły jeśli nie centralną, to przynajmniej znaczącą rolę.
Ja Orlą Perć przechodziłem na raty, dzieląc szlak na 4 odcinki (+ Grań Granatów dwa razy), zależało mi jednak także na poznaniu wszystkich szlaków dojściowych, których wcale nie ma tak mało. Oczywiście bez problemu Orlą można przejść w jeden długi dzień, nawet bez potrzeby spania w schroniskach, ale zdecydowanie polecam ją sobie dawkować i nigdzie się nie spieszyć. Za najtrudniejszy technicznie moment całego 4,3-km szlaku uważam zejście z Kozich Czub do Koziej Przełęczy Wyżniej, najłatwiejsze są okolice Zadniego Granatu (zdjęcie którego poniżej). Z tras dojściowych najtrudniejsze jest podejście żółtym szlakiem z Pustej Dolinki na Kozią Przełęcz (ten szlak sam w sobie jest wyzwaniem!), a najłatwiejsza sąsiednia ścieżka na Zawrat z Doliny Pięciu Stawów Polskich. Co do widoków będę bardzo nieortodoksyjny, ale uważam, że najlepsze są ze Skrajnego Granatu i z Przełęczy Krzyżne, natomiast te z Koziego Wierchu są po prostu przereklamowane.


Zejdźmy na ziemię i z Orlej przenieśmy się na chwilę w teren Tatrzańskiego Parku Narodowego… niebędący jednocześnie Tatrami. Mam tu na myśli wioski Małe Ciche i Murzasichle, geograficznie zaliczane do Pogórz Przedtatrzańskich lub Bruzdy Podtatrzańskiej i których pewne obszary zostały włączone do TPNu. Nie są to spektakularne turystycznie miejsca, ale biegną tamtędy dwa bardzo kameralne spacerowe szlaki, które w ramach projektu przejść przecież musiałem. W trakcie spaceru w tych okolicach odkryłem: 1) intrygujący Hotel Tatry, jeden z wyżej położonych w Polsce, zbudowany na wysokości 1105 metrów n.p.m. 2) ciekawy punkt widokowy na Tatry o nazwie Tarasówka, a także 3) znajdującą się niedaleko absolutną perełkę, schowaną wśród pastwisk ponad stuletnią Kapliczkę pw. Św. Bartłomieja. Tamtego dnia nawet nie podejrzewałem, że chodząc potencjalnie nudnym szlakiem wśród podtatrzańskich łąk i przetrzebionych lasów trafią mi się tego rodzaju odkrycia!


Przeważającą większość szlaków przemierzałem latem i jesienią, wiosna w Tatrach Wysokich jest bardzo zdradliwa (dwukrotnie w swoim życiu zawracałem ze szlaku na Kozi Wierch w czerwcu), odkrywanie wyższych partii Tatr zimą jeszcze przede mną. Z zimowych wypraw w Tatry Wysokie pamiętam jednak np. niesamowitą wycieczkę z Palenicy Białczańskiej na Rusinową Polanę i Gęsią Szyję, a potem zejście do Brzezin. Niesamowitą bo nie spotkałem na tym bardzo popularnym przez cały rok szlaku nikogo – może ze względu na lawinową trójkę, a może dlatego, że był to dzień przed Wigilią i ludzie zajęci byli lepieniem uszek? Pamiętam także zimowy wypad na Czarny Staw pod Rysami, gdzie poznałem grupę Hiszpanów, kompletnie nieprzygotowanych do trudnych warunków, które tego dnia tam panowały. Pytali mnie, czy można się stamtąd wydostać inaczej, niż od strony Morskiego Oka, skąd przyszli, drogi której w kontekście zejścia bardzo się obawiali. Mam nadzieję, że nikomu z nich nic złego się nie stało… Późną zimą przemierzałem też zielony szlak między Wierchem Poroniec a Murowańcem, bardzo polecam, choć jedno miejsce jest tam zagrożone lawinami.



Jeśli miałbym polecić niezapomnianą tatrzańską wycieczkę, to poza wspomnianą wcześniej, wymagającą Przełęczą pod Chłopkiem doradzałbym wejście np. na stosunkowo nietrudny Szpiglasowy Wierch i Szpiglasową Przełęcz. Nie bez kozery są to bardzo popularne tatrzańskie cele – widoki ze Szpiglasa, przede wszystkim na słowacką część są na prawdę oryginalne, a sama wycieczka, zahaczająca o dwie duże wysokogórskie doliny, bardzo atrakcyjna. Zakładając brak śniegu i deszczu dotarcie na Przełęcz nie jest trudne (choć dobra kondycja wskazana), a jedynie z Doliny Pięciu Stawów Polskich wymaga krótkiej wspinaczki ubezpieczonej łańcuchami. Bardzo wygodny i łatwiejszy szlak na Szpiglas wiedzie natomiast z Morskiego Oka i zwany jest Ceprostradą. Jego tworzenie w okresie międzywojennym to kawał niezłej historii – np. do kruszenia skał używano dynamitu, co dzisiaj w Parku Narodowym byłoby nie do pomyślenia.


Częste chodzenie tymi samymi szlakami szybko mnie nudzi, staram się więc jak mogę, by urozmaicać tatrzańskie wyprawy, odkrywając za każdym razem nowe miejsca lub wybierając nieuczęszczane przeze mnie nigdy wcześniej odcinki szlaków. W polskich Tatrach Wysokich mam jednak od tej zasady dwa wyjątki: Dolina Roztoki i Dolina Pięciu Stawów Polskich. Nigdy nie byłem w Kanadzie, ale Dolina Roztoki nasuwa mi skojarzenia z dzikością kanadyjskich Gór Skalistych: zapach unoszącej się w powietrzu żywicy, niedźwiedzie, szumiący potok, imponujące ściany skalne. Na samym końcu doliny trafiamy na fenomenalny wodospad Wielką Siklawę, tatrzańską perełkę i must-see, a po pokonaniu progu skalnego, powyżej wodospadu rozpoczyna się bogata w zupełnie alpejskie kadry Doliny Pięciu Stawów Polskich z jedynym wysokogórskim schroniskiem w Polsce, do którego nie da się dojechać autem. W obu dolinach byłem wielokrotnie, w samym tym roku czterokrotnie, za każdym razem zachwycając się nimi jak dziecko. Na dokładkę, w Dolinie Roztoki znajduje się najlepsze (wg wielu rankingów) schronisko w Polsce, kompletnie ukryte przed masowym turystą podążającym asfaltem w stronę Morskie Oka.



We wpisie o polskiej części Tatr Wysokich nie mógłbym nie wspomnieć o najwyższym szczycie w Polsce. Na Rysach byłem dwukrotnie, raz w 2011 roku, drugi raz w 2018. Zdjęć z 2011 roku nie posiadam za dużo, tak samo kiepsko jest niestety z moimi wspomnieniami sprzed trzynastu lat. Bardzo subiektywnie – szlak na Rysy z Czarnego Stawu wspominam jako siermiężny i trudny, choć nie bardzo trudny. To co utkwiło mi też w pamięci, to że Rysy po prostu dały mi w kość – 25,5 km oraz prawie 1850 metrów przewyższenia w trakcie całej wycieczki potrafią zmęczyć nawet dwudziestojednolatka. Wspinając się od strony polskiej widoki w trakcie szlaku są bardzo statyczne, całkiem inaczej wygląda sprawa w trakcie wchodzenia od strony słowackiej – tam szlak jest dużo bardziej urozmaicony i bogaty w różnorodne kadry, stąd też lepiej wspominam wejście na Rysy przez Dolinę Mięguszowiecką. Abstrahując jednak od drogi dojścia, panorama z Rysów jest fenomenalna i warta zobaczenia, bo na wyciągnięcie ręki są tatrzańskie olbrzymy jak Gerlach, Wysoka czy Ganek. No i to patriotyczne uczucie stanięcia na dachu Polski – bezcenne!


275 kilometrów tatrzańskich szlaków to chyba najprzyjemniejszy projekt górski, który do tej pory zrealizowałem. Z jednej strony nie jest to żaden wyczyn, bo turystów w Tatrach można liczyć w milionach i liczby te z roku na rok sukcesywnie rosną, z drugiej jednak strony dzięki niemu miałem szansę trafić w mniej popularne miejsca, które bywają nawet i w Tatrach. W polskich Tatrach Wysokich takim miejscem jest chociażby Dolina Pańszczycy, gdzie zamiast tłumów spotkałem pasące się przy samym szlaku kozice. Lub wspomniane schronisko Roztoka, do którego nie trafia się przypadkiem, a wręcz przeciwnie.
Teraz czas na Słowację! W słowackich Tatrach jest w sumie ok. 650 km szlaków turystycznych, a więc ponad dwukrotnie więcej niż w Polskich. Wiele z nich już za mną – słowackie Tatry zwiedzam od wielu lat, bo to w nich, w przeciwieństwie do polskich, udawało mi się znaleźć do tej pory więcej kameralności i przestrzeni. Dzisiaj to już niestety także powoli się zmienia – w wysokim sezonie w słowackich Tatrach Wysokich na szlakach są tłumy. Trochę inaczej wygląda to w Zachodnich, ale o tym wszystkim i nie tylko w kolejnych odsłonach projektu „Wszystkie szlaki w Tatrach” – jak dobrze pójdzie to może za rok. Dzięki za uwagę!
PS: Jeżeli podoba Ci się moja praca i chciał(a)byś wspomóc moje górskie odkrywania, zawsze możesz postawić mi wirtualną kawę! https://buycoffee.to/odkryjemygorynieznane Porządna dawka kofeiny to podstawa do eksplorowania górskich terenów ;-). Z góry dziękuję. Pozdrawiam wszystkich serdecznie!

