Choć właśnie tutaj ciągną pielgrzymki turystów, żeby w ramach Korony Gór Polski wejść na najwyższy szczyt całego pasma Pienin (Wysoka/Wysokie Skałki, 1050 m.), można na tym niespecjalnie rozległym terenie znaleźć także dużo mniej oblegane szlaki. Okolica jest wybitnie fotogeniczna, za każdym zakrętem wyłania się jakaś naga skała lub zalesione wzniesienie o fantazyjnym kształcie (Pieniński Pas Skałkowy), można podziwiać kapitalne widoki na Pieniny Właściwe i Tatry, a przy tym wszystkim nieszczególnie się zmęczyć. Na deser historia nieistniejącej od ponad 70-ciu lat rusińskiej wioski, w miejscu której dzisiaj można zwiedzać urokliwy rezerwat przyrody.

Przełom zimy i wiosny w Małych Pieninach

Na wylocie wsi Jaworki wchodzę do jednego z czterech rezerwatów przyrody utworzonych na terenie Małych Pienin – Rezerwatu Biała Woda. Didaskalia: w Polsce, Parkiem Narodowym objęte są tylko tereny Pienin Właściwych, a pozostałe części wchodzące w skład pasma (Hombarki i Małe Pieniny) chronione są jedynie selektywnie, np. właśnie rezerwatami przyrody. Rezerwat jest przystępny osobom na wózkach inwalidzkich czy rodzinom z małymi dziećmi, jego środkiem wiedzie bowiem szeroka, wygodna droga. Gdzieniegdzie pokazują się domki turystyczne, jest też kilka bacówek, w których w sezonie można nabyć wyroby mleczne i odpocząć. Poza tym niezwykła przyroda, gdzie prym wiedzie górska rzeczka „Biała Woda”, dookoła której znajdują się przyciągające uwagę pofalowane wzniesienia, a do tego skały, skałki, głazy i inne tego typu elementy przyrody nieożywionej, tworzące malownicze kadry. Klimat jest z jednej strony sielski, z drugiej nieco tajemniczy, bo w miejscach w których dzisiaj wypasane są owce lub rosną drzewa owocowe nie tak dawno mieszkali jeszcze ludzie. Pod koniec lat 40-stych zeszłego stulecia, w ramach Akcji Wisła zostali wypędzeni stąd Rusini Szlachtowscy (nieprecyzyjnie, a nawet błędnie nazywani Łemkami; bliżej im bowiem do Rusinów słowackich niż do Łemków ze wschodu Polski), tworzących wschodniosłowiańską grupę etnograficzną wyznania prawosławnego. W latach 50-tych ich domostwa zburzono, a ziemie należące do nich z dziada pradziada wywłaszczono i sprzedano okolicznym góralom. Cała wioska przestała istnieć w przeciągu kilku lat! Wiem, że cichymi świadkami tuzinów podobnych wydarzeń były tereny Bieszczad i Beskidu Niskiego (muszę kiedyś poodkrywać pozostałości popadających w zapomnienie wiosek łemkowskich), ale z perspektywy południowej Małopolski historia Białej Wody wydaje się dość egzotyczna. Polecam odkrywanie tego miejsca na własną rękę!

Żółty szlak całkiem czytelnie biegnie z centrum Jaworek przez Białą Wodę, aż po Przełęcz Rozdziela. Przełęcz nomen omen rozdziela Beskid Sądecki od Pienin, ale także tereny południowej Małopolski od północnych rubieży Słowacji. Od tego momentu (aż po Szafranówkę) szlak – już niebieski – poprowadzony jest niemal ciągle wzdłuż słupków granicznych, błotnistym grzbietem Małych Pienin – łatwiej więc po drodze skręcić kostkę aniżeli stracić orientację w terenie!

Z każdym metrem zdobywania wysokości obserwuję jak, mimo końcówki lutego, wiosna walczy z zimą, a właściwie jak zima ostatkami sił próbuje zachować swoją pozycję. Przełom tych dwóch pór roku daje spore pole manewru podczas fotografowania, natomiast dla piechura, aura ta to istny koszmar; w kopule szczytowej Wysokiej bez raczków nie byłbym w stanie podejść krótkiego, ale jedynego dostępnego odcinka szlaku (na szczęście miałem je w plecaku), w niższych partiach bardzo strome, nawet jak na Pieniny, podejścia/zejścia dosłownie wypełnione błotem (tutaj polecam mieć w pogotowiu kijki), a bardziej wypłaszczone tereny zapełnione ogromnymi kałużami (super wodoodporne buty i/lub zapasowa para skarpet to must have). Nie ukrywam, że kilka razy żegnałem się z perspektywą czystych ubrań, widząc oczami wyobraźni nieuchronny zjazd z błotnistego zbocza, skończyło się na szczęście tylko na jednym niegroźnym poślizgnięciu na w miarę płaskim terenie. Opisane wyżej trudności dotyczyły głównie odcinka między Przełęczą Rozdzielą a Wysoką, choć i później zdarzały się niełatwe momenty.

Bo to właśnie ten pierwszy odcinek graniowego szlaku jest w moim odczuciu dużo bardziej „dziewiczy”, przez co i mniej turystyczny oraz mniej uczęszczany – nie spotkałem na nim nikogo, w porównaniu do odcinka Wysoka – Szafranówka, na którym turystów było już co niemiara. We wschodniej części Małych Pienin szlak prowadzony jest głównie lasem, jedynie z kilkoma polanami otwartymi na stronę polską. Po drugiej, słowackiej stronie ciągnie się gęsty las objętym ochroną ścisłą (PIENAP; Pieninský národný park), brak tam też jakichkolwiek punktów widokowych. Szlak jest bardzo klimatyczny, w kilku momentach przechodzi przez kilkunastometrowe skały/wzniesienia, które co prawda można trawersować, ale ich zdobywanie to sama frajda. Mimo wysokiej, dodatniej temperatury prowadzącej do topnienia śniegu, na budzącą się do życia przyrodę jeszcze musimy chwilę zaczekać: prócz zimowych akcentów, w lesie więcej było kolorów jesieni (bukowe liście) niż wiosny.

Zbliżając się do najwyższego szczytu Pienin (całego pasma; a więc zarówno części polskiej jak i słowackiej), pojawia się kilka tablic informacyjnych prezentujących informacje o małych i większych mieszkańcach tutejszych leśnych terenów. W drodze na Wysoką niebieski szlak trawersuje kopułę szczytową ze wschodu na północ, skąd zaczyna się strome podejście (tam przydały mi się raczki), które po jakimś czasie skręca o 90 stopni w kierunku wschodnim. Szlak tutaj biegnie niełatwą ścieżką, ubezpieczoną wieloma ułatwieniami typu schodki, barierki czy poręcze. Jak już wspominałem, Wysoka jest bardzo popularna (przeważająca większość turystów zdobywa ją przechodząc przez Wąwóz Homole, tak jak i ja niegdyś), ale mimo żelastwa i tłumów warta jest wejścia, chociażby dla niesamowitych widoków. Przemierzając grań Małych Pienin nie mogłem odmówić sobie przyjemności ponownego wejścia na tę stromą i wysoką skałę. Wartą odnotowania ciekawostką jest objęcie kopuły szczytowej Wysokiej rezerwatem przyrody, chroniącym jedyny w Pieninach górnoreglowy, naturalny las świerkowy.

Sztuczne ułatwienia pod szczytem Wysokiej

Dalszą trasę nie określiłbym już jako kameralną – im bliżej Szczawnicy tym na szlaku tłoczniej. Za Borsuczynami (939 m.) po prawej stronie otwierają się szerokie widoki na Beskid Sądecki, Masyw Lubania i miejscowości leżące u stóp Małych Pienin. Na północ od szczytu Durbaszka (934 m.) znajduje się bacówka/obiekt o charakterze schroniska, z bardzo ciekawą historią, którego właścicielem jest Miasto Kraków, do odwiedzenia przeze mnie jednak przy innej okazji. Nieco nużący tutaj szlak prowadzi lekko opadającą, szeroką i bardzo błotnistą ścieżką. Kolejną atrakcją na mojej trasie jest Wysoki Wierch (898/899 m.), z którego rozpościera się jedna z ciekawszych panoram w okolicy (intrygujące Pieniny Właściwe są na wyciągnięcie ręki, a i Tatry widać nieco lepiej niż chociażby z Wysokiej).

Przez Wysoki Wierch biegnie żółty szlak do Przełęczy pod Tokarnią, również kapitalnego punktu widokowego, ale na Słowacji, do którego można dojechać autem (o Przełęczy wspominałem już na blogu w tym wpisie). Wysoki Wierch wpadł mi w oko ze względu na ciekawy, kopulasty wygląd – z każdej strony wymaga lekkiej wspinaczki, choć błotniste podejście w niej nie pomaga. Na szczycie multum małej architektury: słynna ławka z niemniej słynnym widokiem, tablice informacyjne, drzewko z tablicami wskazującymi kierunek i odległość do kilku słynnych szczytów (zdjęcie poniżej) – na jednych z tychże już miałem okazje postawić swoją stopę, na inne miejmy nadzieję przyjdzie jeszcze pora. Całość robi pozytywne wrażenie, widać, że w ostatnich latach dość mocno stawia się na turystykę. I bardzo dobrze!

Widok z Wysokiego Wierchu w kierunku wschodnim (w środku kadru Wysoka)

Odcinek między Wysokim Wierchem a Szafranówką wspominam jako dość uciążliwy, ze względu na wszechobecne błoto. Przez cały czas trzeba było być skupionym, bo jeden niefortunny krok łatwo mógł skończyć się niechcianą kąpielą błotną. Tutaj szlak biegnie lekko w oddaleniu od granicy państwa, przebiegającej przez zalesione i imponujące wzniesienie o nazwie Rabsztyn (847 m.), pod którym w Zbójnickiej Jaskini, według legend, ukryte są skarby. Nieco dalej, trawersując niemniej okazałe wzniesienie Łaźne Skały (770 m.), w środku lasu zaskakują mnie naprawdę bardzo głośne i donośne, przeciągłe odgłosy o charakterze alarmującym, które nie miałem okazji usłyszeć nigdy wcześniej. Moja pierwsza myśl: dzik, ale w liściastym lesie pozbawionym jeszcze liści nie widzę sylwetki żadnego większego zwierza, a sam dźwięk jednak nie bardzo przypominał (ryku?) dzika. Po dłuższej chwili ruszam dalej, odgłos się nie powtarza, możliwe, że był to jakiś nietypowy ptak, którego zaskoczyłem, a którego nie mogłem dojrzeć w zeszłorocznych liściach lub w dziupli jednego z drzew. Może jakaś sowa?

Dochodząc do Szafranówki (742 m.) zdaję sobie sprawę, że choć w okolicy śniegu właściwie nie ma, to wyciąg narciarski działa w najlepsze, a letni, żółty szlak schodzący do Szczawnicy w kilku miejscach krzyżuje się ze sztucznie naśnieżanymi trasami narciarskimi. W końcu mamy luty, kalendarzową zimę oraz ostatni tydzień ferii zimowych! Pracownicy stacji doradzają mi zejście skrajem trasy zjazdowej trawersującej Palenicę od wschodu, trasy która jest chyba mniej popularna, bo mija mnie tylko jeden narciarz. Było to ciekawe doświadczenie, bo choć nie miałem nart, to stan śniegu pozwalał mi w kilku miejscach na bezpieczne i sprawne zjeżdżanie na samych butach. Dzięki takiemu obrotowi sprawy do Szczawnicy dotarłem szybciej niż się spodziewałem i to w czyściutkich, umytych na stoku butach, co po całym dniu chodzenia po błocie przyjąłem z wielką ulgą.

Muszę przyznać szczerze, że ten trekking po Małych Pieninach całkiem mi się podobał. Bywałem tutaj i wcześniej – raz w wąwozie Homole i na Wysokiej, innym razem np. po słowackiej stronie w okolicach Masywu Płaśni i Przełęczy pod Tokarnią – jednak całodniowe przejście prawie całego pasma za jednym zamachem jest pełniejszym doświadczeniem niż 2-3 godzinna wycieczka. Widokowo dzieje się tutaj nawet sporo, szczególnie gorąco polecam Białą Wodę i Przełęcz Rozdziela: uwielbiam takie pofalowane, pagórkowate tereny, idealne dla fotografików przyrody (muszę tu przyjechać na jakiś zachód słońca z moim bezlusterkowcem). Na plus zaliczam intrygującą formę terenu, w tym mnogość różnych formacji skalnych, powstałych m.in. w wyniku zjawisk krasowych. Do minusów wliczam wszechobecne błoto (sztuka kompromisu: albo przejściowa pora z błotem + niski sezon turystyczny albo lato i tłumy ludzi) i sztuczne ułatwienia na Wysokiej, bez których wspinaczka na ten piękny i niełatwy szczyt mogłaby nieco podwyższyć poziom adrenaliny, co byłoby miłą odmianą po czasami nieco nużących odcinkach leśnych.

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *