Wyspowy – obok Tatr – to moje ulubione pasmo polskiej części Karpat, a może nawet polskich gór w ogóle. W listopadzie 2022 r., w środku tygodnia, już w dość śnieżnej scenerii wybrałem się na drugi najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego – było to wtedy moje ostatnie, brakujące wzniesienie w ramach realizacji projektu „Beskidzki Ośmiotysięcznik”. Wziąłem tego dnia ze sobą drona, co ze względu na świetne warunki atmosferyczne było strzałem w dziesiątkę. Nie potrzeba jednak wznosić się ponad ziemię, żeby docenić potencjał widokowy tego miejsca – z kopuły szczytowej i okolicznych szlaków można podziwiać niezwykle szerokie panoramy na całą południową Małopolskę. Zapraszam na krótką (foto)relację z wypadu.

Polana Michurowa pod szczytem Ćwilina; w tle wzniesienia Beskidu Wyspowego, Makowskiego i Żywieckiego.

We wspomnianym projekcie „Beskidzki Ośmiotysięcznik” założyłem sobie wejście na osiem tysięczników Beskidu Wyspowego, a z jego realizacji nagrałem film na YouTube, w którym opowiadam o każdym z tychże szczytów, ale i o całym paśmie, które jest wyróżniające się pod wieloma względami, przez co warte odkrycia. Sporo tam latania dronem, co w połączeniu z pięknymi terenami dało trochę niezłych kadrów; jeżeli jesteście zainteresowani zapraszam serdecznie, link poniżej.

Wracając do Ćwilina: trekking na niego nie zaliczałbym do grona tych morderczych, kilkudziesięciokilometrowych i kilkunastogodzinnych wypraw. Wręcz przeciwnie – szlak rozpoczęty na Przełęczy Gruszowiec, biegnący przez Ćwilin i Czarny Dział (673 m.) i zakończony w Mszanie Dolnej potraktowałem jako spacer (niecałe 12 km długości). W Beskidzie Wyspowym, mimo niekiedy całkiem imponujących wysokości względnych co niektórych szczytów, szlaki mają raczej właśnie charakter spacerowy i są doskonałe dla rodzin z dziećmi, osób starszych, wycieczek szkolnych, czy fanów kolarstwa górskiego. Ćwilin nie wyłamuje się z tej charakterystyki (można tam nawet wjechać autem), z tym wyjątkiem, że wejście od północnej strony, czyli to które wybrałem, jest bardzo strome, a tego dnia było także oblodzone. W przewodnikach po Beskidzie Wyspowym często pojawia się informacja, że północne zbocza większości wysp są bardziej nachylone od południowych, co jest następstwem procesów geologicznych. Podobnie zadziwiająco stromym, północnym zboczem schodziłem z Modyni. W trakcie wejścia na Ćwilin oko w oko stanąłem z rodziną saren, jednocześnie nie spotykając właściwie przez cały trekking żadnego człowieka – poza sezonem, w środku tygodnia nie są to góry pierwszego wyboru.

Zalesione północne zbocza Ćwilina + widok na miejscowość Gruszowiec i Śnieżnicę (1007 m.).

Na szczycie i w bliskiej okolicy czeka na turystów sporo infrastruktury: tablica informacyjna z mapą, ławka, pomnik papieża, ołtarz to odprawiania polowych mszy świętych. W cieplejszym okresie na ogromnej Polanie Michurowej (pozostałości pasterstwa o wołoskim rodowodzie) rozstawiają się namioty, do dyspozycji są nawet paleniska z ławkami – nie trzeba dużo, żeby spędzić tutaj niezapomniane chwile. Klimat budują także, a może przede wszystkim, widoki. Spoglądając w południową stronę: z lewej Mogielica, na prawo Babia Góra, a między nimi Gorce i Tatry. Wszystko widać jak na dłoni, Ćwilin to idealne miejsce, z którego można wręcz uczyć (się) topografii południowej Małopolski. Z przekory nie wrzucę jednak zdjęcia z widokiem na południe – dam Wam szansę na samodzielne odkrywanie ćwilińskich panoram. Nie ma za co ;-).

Wybieram dość długie zejście żółtym szlakiem do Mszany Dolnej, zahaczając po drodze o niewybitny szczyt o nazwie Czarny Dział. Tutaj ponownie odpalam drona, fotografując okolicę w ciepłym świetle lekko zachodzącego już słońca. Śnieg, który zastałem na wierzchołku Ćwilina w trakcie słonecznego dnia zdążył się już stopić, temperatura jest dodatnia, sama ścieżka choć mało urozmaicona, to jednak całkiem malownicza: biegnie początkowo świerkowym lasem, a im bliżej miasteczka, tym częściej pojawiają się śródleśne polany, a następnie las przemienia się w łąki i pastwiska (przy końcu szlak jest słabo oznaczony, ze dwa razy lekko pobłądziłem). Mszanę Dolną zastaję już w półmroku oraz spowitą niestety grubą warstwą smogu – zanieczyszczone powietrze w okresie zimowym to zmora średnich i mniejszych miast Śląska i Małopolski. Dosłowny smród spalin i dymu to niemiła odmiana od rześkiego, górskiego powietrza sprzed kilku godzin, ale na szczęście opuszczam miasteczko w miarę szybko i zapominam o problemie. W długotrwałej pamięci z tego krótkiego, listopadowego dnia pozostają mi natomiast przede wszystkim najlepsze widoki Beskidu Wyspowego oraz wspomnienie całkiem udanego, górskiego spaceru. Bardzo polecam!

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *