W mojej wyobraźni Sądecki zawsze był jednym z tych popularniejszych Beskidów – chyba większość z nas wypoczywała niegdyś w Krynicy-Zdroju (polecam dostać się tam malowniczą trasą kolejową), w Schronisku na Przehybie robiła sobie postój podczas przemierzania Głównego Szlaku Beskidzkiego, czy też podziwiała ruiny zamku w Rytrze. Nie wiem dlaczego, ale długo chodził za mną jakiś wypad do Beskidu Sądeckiego i pewnej wczesnoletniej niedzieli padło na mało uczęszczany, 21-kilometrowy szlak z Łącka do Szczawnicy – podróż ze stolicy małopolskiego sadownictwa, znajdującego się de facto jeszcze w Kotlinie Sądeckiej, aż po bramę magicznej krainy Spływu Dunajcem i Trzech Koron. Między tymi miastami mniej znane, zachodnie rubieże tego popularnego pasma. Czy było warto?
